Montaż w duecie

Pracując w duecie trzeba jednak pamiętać, by nie do- prowadzić do wypłaszczenia opowieści, do uśredniania rozwiązań, próbując stworzyć coś pomiędzy „moim i twoim pomysłem”. W pracy nad filmem zdecydowanie nie warto dążyć do kompromisu.

     Coraz częściej w napisach końcowych polskich produkcji pod funkcją montaż można zobaczyć więcej niż jedno nazwisko. Z jakich powodów w montażowni możemy spotkać się z pracą w tandemie, jakie są ku temu przesłanki? O swoich doświadczeniach opowiadają montażyści: Milenia Fiedler, Mariusz Kuś i Wojciech Jagiełło.

Film montowany w duecie

Montaż: Milenia Fiedler i Mariusz Kuś

Serial montowany w duecie

Montaż: Wojciech Jagiełło i Jarosław Pietraszek

  Zdaniem Milenii Fieldler: Tego rodzaju współpraca nie jest czymś kompletnie nieznanym. Przyczyny takiego stanu rzeczy bywają różne. Czasem tak prozaiczne, jak niedopasowanie terminów, gdy jeden montażysta nie jest w stanie w pełni poświęcić się danej produkcji albo kiedy okres postprodukcji jest tak krótki, że jedna osoba nie jest w stanie fizycznie mieścić się w zakładanym terminie.

   Wiedzą o tym dobrze Wojciech Jagiełło i Jarosław Pietraszek, którzy zostali zaproszeni do pracy przy montażu 4-odcinkowego serialu „The Liberator”, powstającego w łódzkim studiu Opus Film na zamówienie Netflixa. Z początku plan był taki, by przez większość czasu montować na zmianę, co pozwoliłoby zachować wymarzoną wręcz higienę pracy, znaleźć czas na odpoczynek i regenerację sił. Szybko jednak okazało się, że ilość materiału spływającego z planu jest tak duża, że montażyści musieli przejść na pracę równoległą, wspieraną dodatkowo przez trzech asystentów, którzy nocami przepisywali materiały i przygotowywali je do montażu. 

   Z własnego doświadczenia przy montażu serii dokumentalnych dla kanału Discovery wiem, że montaż we dwójkę pozwalał w większym zakresie na przerwę regeneracyjną, a producent miał większe bezpieczeństwo odnośnie do ciągłości pracy w razie choćby ewentualnych kłopotów zdrowotnych jednego z nas. Taka współpraca dwóch lub większej liczby montażystów przy jednym projekcie niesie ze sobą ponadto możliwość rozmowy o filmie na zupełnie innym poziomie.

Podobnego zdania jest Wojciech Jagiełło: Na pewnym etapie pracy zaczęliśmy wymieniać się wzajemnie zmontowanymi przez siebie scenami. Kiedy już miałem wrażenie, że wyczerpałem wszystkie swoje pomysły związane z daną sceną, prosiłem Jarka, by do niej usiadł i spojrzał na nią świeżym okiem. By sprawdził czy da się coś w niej usprawnić, czy nie ma w niej czegoś za dużo albo za mało. Potem taki rodzaj wymiany scen stał się naszą stałą metodą pracy. Każda scena, sekwencja czy część odcinka zmontowana przez jednego z nas trafiała na stół montażowy drugiego, który zawsze miał jakąś ciekawą propozycję otwierającą nowe horyzonty myślenia.

Nowe możliwości, jakie otwierają się, kiedy pracujemy nad montażem filmu w duecie, świetnie podsumował Mariusz Kuś: Dyskusja między dwoma montażystami, którzy bardzo dobrze znają materiał z którym pracują, odbywa się na zupełnie innym poziomie, niż w przypadku rozmów z publicznością na próbnych pokazach czy kolaudacjach. Jesteśmy w stanie wejść głębiej w całe spektrum możliwości, jakie otwiera przed nami materiał zdjęciowy.

   Dyskusje nie tyczą się tylko kwestii wyboru najlepszego dubla, ale przede wszystkim tego, jakie emocje mogą zbudować, jak ujęcia, które czekają nietknięte w folderach wpłyną na prowadzoną narrację i przebiegi montażowe na całej długości filmu. Trzeba bowiem pamiętać, że w tym zawodzie nieustannie pracuje się w systemie naczyń połączonych, gdzie zmiany w jednej scenie mogą nieść ze sobą następstwa w wielu innych scenach, dotyczących tego samego bohatera czy wątku. Podobnie sytuacja wygląda na poziomie prowadzonej narracji, tempa opowiadania i rytmu w całym filmie – te elementy wymagają ścisłej współpracy między montażystami, szczególnie jeżeli mają oni inne przyzwyczajenia.

Wojciech Jagiełło: Na szczęście mieliśmy dość podobny styl montażu. Metoda, kiedy każdy z nas siadał do scen zmontowanych przez kolegę, pozwalała nam dodatkowo ujednolicić ten styl na przestrzeni całego odcinka. Trzeba pamiętać, że każdy montażysta ma swoje ulubione rozwiązania, którymi często posługuje się intuicyjnie. Ktoś na przykład ma tendencję do rozpoczynania scen od bliskiego planu, ktoś woli szybsze cięcia, a ktoś inny częste zmiany kąta kamery. Po jakimś czasie nauczyliśmy się swoich upodobań, więc kiedy spoglądałem na swoją układkę, potrafiłem już wyczuć, gdzie Jarek będzie chciał coś skrócić, a gdzie dodać więcej oddechu. Zazwyczaj te typy się sprawdzały. W drugą stronę także. Prawdą jest, że w tym zawodzie powinniśmy unikać czegoś, co nazywa się stylem, ponieważ naszą rolą jest dopasowywać jak najlepsze rozwiązania montażowe do opowiadanej historii, a nie wpasowywać ją w nasze ulubione zabiegi narracyjne. W duecie jednak i z naszych przyzwyczajeń można wykreować mocną stronę dla systemu pracy nad filmem.

Wojciech Jagiełło wspomina: Pierwszy raz w duecie pracowałem z Andrzejem Dąbrowskim, podczas warsztatów Film Spring Open, organizowanych przez Sławomira Idziaka. Montowaliśmy film realizowany przez zespoły młodych reżyserów. Każdy zespół przygotowywał jedną scenę, która trafiała do nas. Pracowaliśmy na dwóch stanowiskach montażowych obok siebie. System współpracy, który nam się wykluł związany był z tym, że Andrzejowi świetnie pracowało się nad pojedynczymi scenami. Lubił szukać w kolejnych dublach i robić z tych scen perełki, tym bardziej, że każda scena realizowana była przez inną ekipę i miała trochę inny styl. Natomiast mniej interesowało go obracanie całą strukturą filmu. Uwielbiałem obserwować, co stanie się, kiedy przesunę jakąś scenę czy zamienię coś miejscami. Oczywiście ze względu na czas trwania warsztatów, ja także praco- wałem przy scenach, ale robiłem raczej ogólny rys, który Andrzej dopieszczał, a ja w tym czasie zastanawiałem się, jak to może być opowiadane w całości filmu.

   Przy montażu filmu Andrzeja Wajdy pt. „Katyń”, który jak wiele filmów mistrza, jest hołdem pamięci zbiorowej naszego narodu, spotkały się różne pokolenia. W tym przypadku najważniejszym kryterium dla stworzenia duetu montażowego były względy artystyczne. Reprezentant każdego pokolenia miał inny punkt wyjścia do opowiadania tej historii.

Milenia Fiedler wspomina: Ta współpraca była o tyle istotna, że między nami były różnice generacyjne. Dla reżysera zbrodnia katyńska i doświadczenie kłamstwa katyńskiego było tym , które osobiście go dotknęło. Wobec takich doznań jego spojrzenie emocjonalne na te wydarzenia i ich rozumienie było inne niż moje. W moim przypadku ta historia działa się zanim się urodziłam, jednak sprawa katyńska była istotnym elementem budowania światopoglądu. W latach mojej młodości był to temat tabu, nie istniał w dyskursie społecznym, nie było go w podręcznikach, nie funkcjonował w przestrzeni publicznej, był zakazany. Był natomiast żywy w indywidualnej świadomości rodzin i w tym środowisku miał wpływ na formowanie się naszego światopoglądu i emocji w okresie dorastania. Natomiast Rafał jest z generacji, która o Katyniu uczyła się już na lekcjach historii, więc jego stosunek emocjonalny do tych wydarzeń był jeszcze inny, miał do nich znacznie większy dystans.

   Aby w pełni wykorzystać inny punkt widzenia, który przekładał się na odmienne rozumienie wydarzeń, motywacji bohaterów i sytuacji w jakich się znaleźli – Milenia Fiedler i Rafał Listopad zdecydowali się na metodę współpracy, która pozwalała im na pełną swobodę artystyczną.

Milenia Fiedler: Przy „Katyniu” niezależnie od siebie montowaliśmy właściwie wszystkie sceny do filmu, następnie od czasu do czasu oglądaliśmy razem swoje wersje dyskutując o nich. Wybieraliśmy te, które zaprezentujemy reżyserowi i z nim przechodziliśmy przez ko- lejny etap dyskusji o tym, co udało wypracować i jak on odbiera to, co zobaczył. Pomagało nam to w wychwyceniu, że pewne rzeczy w ramach prowadzonej narracji mogą nie być tak oczywiste dla jednej generacji, podczas gdy dla innej były bardzo jasne. Dzięki temu wie- dzieliśmy, że pewne tropy warto wyjaśnić czy wzmocnić, a z innych możemy bezpiecznie zrezygnować.

   Montaż w tandemie wydaje się być zatem dobrym rozwiązaniem ze względu na szybszą pracę w montażowni, zabezpieczenie okresów postprodukcji, wykorzystanie mocnych stron danego montażysty czy wartości, jaką może wnieść w kształt artystyczny dzieła filmowego. Nie zapominajmy jednak o zagrożeniu, jakie może się pojawić i nie jest to bynajmniej niedopasowanie charakterów.

Milenia Fiedler: Na szczęście w tym zawodzie trudno spotkać egotyków, którym zależy na tym, by na końcu okazało się, że to „moje musi być na wierzchu”. Wiemy, że chodzi o to, by jak najlepiej wykorzystać możliwości, jakie daje materiał i jak najlepiej opowiedzieć historię. Pracując w duecie trzeba jednak pamiętać, by nie doprowadzić do wypłaszczenia opowieści, do uśredniania rozwiązań, próbując stworzyć coś pomiędzy „moim i twoim pomysłem”. W pracy nad filmem zdecydowanie nie warto dążyć do kompromisu. Jeżeli mam wątpliwości, bo jakieś rozwiązanie wydaje mi się zanadto odważne, to w moim odczuciu lepiej pozostać właśnie przy nim, niż zgadzać się na coś łagodniejszego, ale bardziej od- powiadającego wszystkim… Niedobrze pozbawiać film wszystkich kantów. Takie podejście sprawdza się, ale w reklamie.