BEATA WALENTOWSKA – montażystka filmów fabularnych i dokumentalnych. Laureatka nagrody za montaż filmu „Las” i „Zjednoczone stany miłości”.
Kliknij i przeczytaj o Beacie Walentowskiej na stronie Film Polski:
„ale gdzie tam jest montaż, przecież to są poskładane ze sobą mastershoty”?
Praca z materiałem zbudowanym na mastershotach polegała na ciągłym oglądaniu całych scen i uczeniu się ich. Mam swój system zapisywania tego co się dzieje w danym ujęciu. Zwracam bardzo dużą uwagę na gesty, drobne ruchy ciała a nawet drgnięcie powieki. Zawsze oglądam wszystkie materiały, nawet przerwane duble. To ma duże znaczenie w przypadku
mastershotów. Zdarzają się na przykład ujęcia, w których wszystko jest pięknie zagrane przez aktora, kamera pracuje idealnie, ale można podciągnąć scenę dźwiękiem z innego dubla. Czasami wystarczy wymiana nawet jednego wyrazu
by scena stała się lepsza. Innym sposobem jest usuwanie dźwięku. Na przykład w scenie obiadu pozbyliśmy się z warstwy
dźwiękowej kilku cicho mówionych przez Julię zdań. Dzięki temu sytuacja między bohaterami stała się bardziej napięta ponieważ Agata nie odpowiada na zadawane przez Jacka pytania. To przykłady jak można „montować” mastershota.
To była wspólna decyzja reżysera i operatora – Olega Mutu, który robił zdjęcia m.in. do filmu „Cztery miesiące, trzy tygodnie
i dwa dni”. Oleg ma swój niepowtarzalny, trudny do podrobienia sposób opowiadania kamerą. Jeszcze zanim przeczytałam scenariusz, Tomek pokazał mi dwie sceny które nakręcili z Olegiem… to dość zabawne, ale jest to dokładnie pierwsza
i ostatnia scena filmu czyli scena imienin i scena płaczu Marty Nieradkiewicz. Zdecydowana większość scen została zrealizowana w mastershotach. Naprawdę tylko nieliczne były kręcone z różnych ustawień, na przykład scena pogrzebu, która zresztą była podmontowywana jeszcze w trakcie zdjęć. Tomek chciał mieć pewność, że sytuacja pogrzebu widziana
z perspektywy dwóch bohaterek i do tego kręcona „na strony” sprawdzi się w zestawieniu z mastershotami.
Scena obiadu czyli pierwsza scena w filmie, miała chyba 13 dubli. Przy czym ciekawe, że kiedy obejrzałam materiał, wybrałam spośród nich dokładnie dwa te same duble co Tomek. Oczywiście zdarzały się też sceny gdzie było po 2-3 duble. Nie było na to reguły.
To reżyser, który przywiązuje bardzo dużą wagę do zespołu ludzi, z którymi będzie współpracował. Ten film jest taki a nie inny, właśnie dzięki temu, że Tomek ma w tej materii dobrą intuicję. Wszyscy dzięki niemu czujemy, że to nasza wspólna praca, a naprawdę różnie z tym bywa. To był świadome decyzje, że Oleg został autorem zdjęć, że Monika Kaleta robiła
kostiumy, za które także dostała nagrodę, że Kasia Sobańska i Marcel Sławiński robili scenografię, że jest taka a nie inna obsada aktorska. To są wspaniali ludzie z ogromnym wyczuciem i pasją do swojej pracy. Tomek uwielbia swoją pracę i stara się pracować z ludźmi, którzy tak samo kochają swoją dziedzinę. Pamiętam jak w pewnym momencie zaproponowałam
żeby zostawił mnie samą w montażowni, że przygotuję pierwszą układkę filmu. Zgodził się, ale wytrzymał tylko dwa dni… Tomek posiada jeszcze jedną cechę którą bardzo w nim cenię. Jest to sposób prowadzenia aktorów oraz szacunek jakim ich obdarza.
od opowieści Renaty, jednak ona jest postacią, która trochę rozładowuje to narastające od początku napięcie… szybko zrezygnowaliśmy z jakiegokolwiek przestawiani bohaterek. Natomiast dużo działo się w ramach opowieści każdej
z dziewczyn. Jedyną historią, która zmontowaliśmy dość szybko i która pozostała w prawie niezmienionej formie
do ostatniej układki filmu była opowieść Renaty, granej przez Dorotę Kolak. W jej przypadku pozbyliśmy się tylko kilku scen m.in. jednej, którą bardzo lubiłam. Zresztą Dorota od samego początku także nad tym ubolewała. To była scena,
w której Renata podczas mycia zębów tańczy przed lustrem. Niestety za bardzo nam to ściągało napięcie z całego filmu. Tak jak wspominałam największym wyzwaniem była Agata, która poniekąd ustawia dalszą cześć filmu. Widz na podstawie jej historii i jej emocji tworzy punkt odniesienia dla kolejnych bohaterek.
do dyspozycji ustawienia kamery na jej twarz. Powstało wiele wersji tej sceny, ale uznaliśmy, że lepiej trzymać te emocje
za szybą. Podawanie ich na tacy wydawało nam się zbyt proste. Chcieliśmy pozostawić widzowi decyzję czy utożsamia
się z tymi emocjami czy nie.
Najtrudniejsze tak naprawdę były te emocje, z którymi się mierzyłam. Takie kobiece, czysto ludzkie emocje. Być może dlatego tak długo pracowaliśmy nad historią Agaty, ponieważ w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że jest ona odbiciem jednej z bardzo bliskich mi kobiet. Nie chodzi mi tutaj o samą miłość do księdza ale o to rozedrganie emocjonalne,
dławienie w sobie wszelkich emocji… dokładnie pamiętam popołudnie kiedy to sobie uświadomiłam. Nie byłam w stanie już nic zmontować. Wyszliśmy z Tomkiem z montażowni i poszliśmy napić się wina. Ja siedziałam zapłakana a Tomek ucieszony powiedział „Słuchaj. Idź w to. Idź w to, bo to jest absolutnie ważne, to będzie wtedy prawdziwe.” To było doświadczenie, dzięki któremu faktycznie zaczęłam jakoś inaczej patrzeć na Agatę i zapewne inaczej montować jej historię.
Absolutnie. Jednocześnie w tym wypadku Tomek jest reżyserem, który ma niesamowitą umiejętność rozkładania emocji na czynniki pierwsze. Zwłaszcza kobiecych emocji. Z tego co wiem, wiele kobiet właśnie za to nie lubi jego filmów. Ja należę do tej drugiej grupy. Podejmując decyzję o tym, czy chcę pracować przy danym filmie , kieruję się także tym czy ten film da mi coś jako człowiekowi. Nie tylko czy rozwinie mój montażowy warsztat. W przypadku filmu, o którym rozmawiamy była to nawet forma terapii.
Tak, dźwięk ma bardzo duży wpływ na odbiór filmu, z tego względu staram się także uczestniczyć na tym etapie postprodukcji. Warstwę dźwiękową mieliśmy z Tomkiem dość dobrze przegadaną i choć film był udźwiękawiany w Szwecji to Tomek przesyłał do mnie kolejne wersje dźwiękowe bym miała pewność, że ścieżka dźwiękowa nie zmieni przekazu emocji, który wypracowaliśmy.
Muzyka pojawiła się tylko w ramach świata bohaterek, na przykład w scenie aerobiku wodnego. Próbowaliśmy ponadto dać muzykę, ale nie w sensie ilustracyjnym, do dwóch albo trzech scen ale to się zupełnie nie sprawdzało. Ta cisza niosła nam emocje.
Tak. Od samego początku towarzyszył nam przy pracy Tomek Tyndyk, który gra księdza. On był jednym z pierwszych widzów wraz z moim mężem i producentem Piotrkiem Kobusem. Pierwszy duży pokaz w kinie zorganizowaliśmy chyba
po 2 miesiącach pracy. Film był wtedy w totalnej rozsypce, w takim sensie, że nie miał zbyt wiele wspólnego z tą ostateczną wersją… nikt nie rozumiał co tam się dzieje. Wiedzieliśmy, że emocje buzują, ale nie było tam jeszcze filmu. To chyba przechodzi każdy montażysta na początku pracy, kiedy dopiero szuka najlepszego filmu w materiale. Te pierwsze pokazy potrafią być druzgocące, ale są świetnym sposobem by odzyskać dystans do materiału i spojrzeć na film świeżym okiem.
Jednym z takich wyzwań w filmie, w którym są cztery bohaterki było to, by zgrabnie przepleść ich wątki. Do samego końca podejmowaliśmy decyzję dotyczące tego jak i gdzie ma pojawiać się Agata by zachować poczucie jednolitej historii, by nie zniknęła z ekranu na zbyt długo a jednocześnie by widz nie czuł zabiegu pod tytułem „no wypadałoby, żeby ta pierwsza bohaterka gdzieś jeszcze się pojawiła”.
5 miesięcy. Pracowaliśmy bardzo intensywnie, ale oczywiście z przerwami.
Artykuł ukazał się na łamach Film&Tv Kamera. Powstał we współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Montażystów. Kopiowanie zabronione.
foto: Tomasz Tyndyk