Rozmowa o montażu filmu „Zjednoczone stany miłości” z Beatą Walentowską

BEATA WALENTOWSKA – montażystka filmów fabularnych i dokumentalnych. Laureatka nagrody za montaż filmu „Las” i „Zjednoczone stany miłości”.

Kliknij i przeczytaj o Beacie Walentowskiej na stronie Film Polski:

Przede wszystkim gratuluję nagrody za montaż filmu „Zjednoczone stany miłości”.
Dziękuję.
 
Ten film to świetny materiał do rozmowy o montażu, ponieważ znajdzie się wielu widzów, którzy mogliby zapytać: 
„ale gdzie tam jest montaż, przecież to są poskładane ze sobą 
mastershoty”?
Tak, ten film jest zbudowany na mastershotach, jednak nie to było największym wyzwaniem, największym wyzwaniem było połączenie ze sobą historii czterech kobiet w jedną opowieść filmową. Razem z Tomkiem spędziliśmy w montażowni wiele godzin, pracując nad każdą z tych historii. Największym wyzwaniem okazała się Agata, grana przez Julię Kijowską.
 
Dlaczego właśnie ona?
Agata jest moim zdaniem najbardziej zamkniętą w sobie bohaterką a jednocześnie najbardziej rozedrganą emocjonalnie. Usunęliśmy kilka scen dialogowych by skupić się na przekazaniu tego stanu emocjonalnego za pomocą gry aktorskiej. Między innymi do filmu nie wszedł spacer Agaty z mężem i córką podczas którego Agata informowała rodzinę, że będzie sprzątała w kościele. Była to scena informacyjna i uznaliśmy, że za bardzo rozrzedza tę opowieść. Zmontowanie Agaty zajęło nam zdecydowanie najwięcej czasu również dlatego, że jej historia wprowadza nas do świata pozostałych bohaterek. Jest to początek filmu i ma niewątpliwie duży wpływ na pozostałe części.
Praca z materiałem zbudowanym na mastershotach polegała na ciągłym oglądaniu całych scen i uczeniu się ich. Mam swój system zapisywania tego co się dzieje w danym ujęciu. Zwracam bardzo dużą uwagę na gesty, drobne ruchy ciała a nawet drgnięcie powieki. Zawsze oglądam wszystkie materiały, nawet przerwane duble. To ma duże znaczenie w przypadku
mastershotów. Zdarzają się na przykład ujęcia, w których wszystko jest pięknie zagrane przez aktora, kamera pracuje idealnie, ale można podciągnąć scenę dźwiękiem z innego dubla. Czasami wystarczy wymiana nawet jednego wyrazu 
by scena stała się lepsza. Innym sposobem jest usuwanie dźwięku. Na przykład w scenie obiadu pozbyliśmy się z warstwy
dźwiękowej kilku cicho mówionych przez Julię zdań. Dzięki temu sytuacja między bohaterami stała się bardziej napięta ponieważ Agata nie odpowiada na zadawane przez Jacka pytania. To przykłady jak można „montować” mastershota.
 
Na którym etapie produkcji zapadła decyzja o budowaniu filmu w oparciu o mastershoty?

To była wspólna decyzja reżysera i operatora – Olega Mutu, który robił zdjęcia m.in. do filmu „Cztery miesiące, trzy tygodnie 
i dwa dni”. Oleg ma swój niepowtarzalny, trudny do podrobienia sposób opowiadania kamerą. Jeszcze zanim przeczytałam scenariusz, Tomek pokazał mi dwie sceny które nakręcili z Olegiem… to dość zabawne, ale jest to dokładnie pierwsza 
i ostatnia scena filmu czyli scena imienin i scena płaczu Marty Nieradkiewicz. Zdecydowana większość scen została zrealizowana w mastershotach. Naprawdę tylko nieliczne były kręcone z różnych ustawień, na przykład scena pogrzebu, która zresztą była podmontowywana jeszcze w trakcie zdjęć. Tomek chciał mieć pewność, że sytuacja pogrzebu widziana 
z perspektywy dwóch bohaterek i do tego kręcona „na strony” sprawdzi się w zestawieniu z mastershotami.

Z ilu dubli musiałaś przeciętnie wybierać?

Scena obiadu czyli pierwsza scena w filmie, miała chyba 13 dubli. Przy czym ciekawe, że kiedy obejrzałam materiał, wybrałam spośród nich dokładnie dwa te same duble co Tomek. Oczywiście zdarzały się też sceny gdzie było po 2-3 duble. Nie było na to reguły.

 
A jak się pracowało w montażowni z Tomkiem?
To pierwszy film, który razem montowaliśmy ale mam nadzieję, że nie ostatni. Tomek jest reżyserem, który doskonale wie czego chce i jest świetnie przygotowany już na etapie scenariusza. Pierwsze pytanie, które mu zadałam, a które zawsze zadaję reżyserom, to pytanie o czym ten film ma być. Tomek bez chwili zawahania wyśpiewał wtedy wszystko to co dziś
można zobaczyć w ostatecznej wersji. Wiedziałam też, że Tomek jest wymagającym reżyserem, że to nie będzie łatwe zadanie.
To reżyser, który przywiązuje bardzo dużą wagę do zespołu ludzi, z którymi będzie współpracował. Ten film jest taki a nie inny, właśnie dzięki temu, że Tomek ma w tej materii dobrą intuicję. Wszyscy dzięki niemu czujemy, że to nasza wspólna praca, a naprawdę różnie z tym bywa. To był świadome decyzje, że Oleg został autorem zdjęć, że Monika Kaleta robiła
kostiumy, za które także dostała nagrodę, że Kasia Sobańska i Marcel Sławiński robili scenografię, że jest taka a nie inna obsada aktorska. To są wspaniali ludzie z ogromnym wyczuciem i pasją do swojej pracy. Tomek uwielbia swoją pracę i stara się pracować z ludźmi, którzy tak samo kochają swoją dziedzinę. Pamiętam jak w pewnym momencie zaproponowałam
żeby zostawił mnie samą w montażowni, że przygotuję pierwszą układkę filmu. Zgodził się, ale wytrzymał tylko dwa dni… Tomek posiada jeszcze jedną cechę którą bardzo w nim cenię. Jest to sposób prowadzenia aktorów oraz szacunek jakim ich obdarza.
 
A jak wygląda relacja ostatecznej wersji filmu do scenariusza?
W montażowni okazało się, że scenariusz jest tak dobrze napisany i przełożony na grę aktorską, że trudno jest wyjść poza jego wewnętrzną logikę. Próbowaliśmy na różne sposoby przekładać historie naszych bohaterek ale to się kompletnie nie sprawdzało, ponieważ akcenty były dobrze rozłożone już w scenariuszu. Próbowaliśmy na przykład rozpocząć film 
od opowieści Renaty, jednak ona jest postacią, która trochę rozładowuje to narastające od początku napięcie… szybko zrezygnowaliśmy z jakiegokolwiek przestawiani bohaterek. Natomiast dużo działo się w ramach opowieści każdej 
z dziewczyn. Jedyną historią, która zmontowaliśmy dość szybko i która pozostała w prawie niezmienionej formie 
do ostatniej układki filmu była opowieść Renaty, granej przez Dorotę Kolak. W jej przypadku pozbyliśmy się tylko kilku scen m.in. jednej, którą bardzo lubiłam. Zresztą Dorota od samego początku także nad tym ubolewała. To była scena, 
w której Renata podczas mycia zębów tańczy przed lustrem. Niestety za bardzo nam to ściągało napięcie z całego filmu. Tak jak wspominałam największym wyzwaniem była Agata, która poniekąd ustawia dalszą cześć filmu. Widz na podstawie jej historii i jej emocji tworzy punkt odniesienia dla kolejnych bohaterek.
 
Wyrazistym elementem narracji są ujęcia na plecy bohaterek. Ujęcia, które odgradzają nas od ich emocji w najmocniejszych scenach. Ja czułem, że nie pozwalacie mi poczuć tego co bohaterka, tylko nakazujecie bym zajął samodzielne stanowisko odnośnie przedstawionej sytuacji.
Oczywiście jest to charakter pisma Olega, naszego operatora. Jednak sposób użycia tych ujęć w całym filmie wypracowaliśmy w montażowni. Na przykład w opowieści Agaty, w ostatniej scenie w piwnicy, kiedy ona płacze mieliśmy 
do dyspozycji ustawienia kamery na jej twarz. Powstało wiele wersji tej sceny, ale uznaliśmy, że lepiej trzymać te emocje 
za szybą. Podawanie ich na tacy wydawało nam się zbyt proste. Chcieliśmy pozostawić widzowi decyzję czy utożsamia 
się z tymi emocjami czy nie.
 
Co jeszcze było wyzwaniem przy pracy nad tym filmem?

Najtrudniejsze tak naprawdę były te emocje, z którymi się mierzyłam. Takie kobiece, czysto ludzkie emocje. Być może dlatego tak długo pracowaliśmy nad historią Agaty, ponieważ w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że jest ona odbiciem jednej z bardzo bliskich mi kobiet. Nie chodzi mi tutaj o samą miłość do księdza ale o to rozedrganie emocjonalne,
dławienie w sobie wszelkich emocji… dokładnie pamiętam popołudnie kiedy to sobie uświadomiłam. Nie byłam w stanie już nic zmontować. Wyszliśmy z Tomkiem z montażowni i poszliśmy napić się wina. Ja siedziałam zapłakana a Tomek ucieszony powiedział „Słuchaj. Idź w to. Idź w to, bo to jest absolutnie ważne, to będzie wtedy prawdziwe.” To było doświadczenie, dzięki któremu faktycznie zaczęłam jakoś inaczej patrzeć na Agatę i zapewne inaczej montować jej historię.

Montażysta, w przypadku takich filmów przejmuje emocje bohaterów?

Absolutnie. Jednocześnie w tym wypadku Tomek jest reżyserem, który ma niesamowitą umiejętność rozkładania emocji na czynniki pierwsze. Zwłaszcza kobiecych emocji. Z tego co wiem, wiele kobiet właśnie za to nie lubi jego filmów. Ja należę do tej drugiej grupy. Podejmując decyzję o tym, czy chcę pracować przy danym filmie , kieruję się także tym czy ten film da mi coś jako człowiekowi. Nie tylko czy rozwinie mój montażowy warsztat. W przypadku filmu, o którym rozmawiamy była to nawet forma terapii.

Emocjom bohaterów pomagał także brak muzyki.

Tak, dźwięk ma bardzo duży wpływ na odbiór filmu, z tego względu staram się także uczestniczyć na tym etapie postprodukcji. Warstwę dźwiękową mieliśmy z Tomkiem dość dobrze przegadaną i choć film był udźwiękawiany w Szwecji to Tomek przesyłał do mnie kolejne wersje dźwiękowe bym miała pewność, że ścieżka dźwiękowa nie zmieni przekazu emocji, który wypracowaliśmy.

Rozwiązaniem okazał się brak muzyki.

Muzyka pojawiła się tylko w ramach świata bohaterek, na przykład w scenie aerobiku wodnego. Próbowaliśmy ponadto dać muzykę, ale nie w sensie ilustracyjnym, do dwóch albo trzech scen ale to się zupełnie nie sprawdzało. Ta cisza niosła nam emocje.

Trochę niewygodna cisza. Taka, która zmusza nas do wyrobienia sobie własnego zdania.
Zwłaszcza teraz, w XXI wieku, jesteśmy atakowani tak dużą ilością dźwięków i obrazów, że w momencie kiedy widz dostaje film, który jest cichy to jest to dla niego niewygodne. I to nie tylko dlatego, że reżyser tak chciał. My po prostu jesteśmy przyzwyczajeni do innego odbioru świata. Dlatego moim zdaniem to był dobry pomysł by dać dojść do głosu tej ciszy.
 
Robiliście jakieś pokazy próbne?

Tak. Od samego początku towarzyszył nam przy pracy Tomek Tyndyk, który gra księdza. On był jednym z pierwszych widzów wraz z moim mężem i producentem Piotrkiem Kobusem. Pierwszy duży pokaz w kinie zorganizowaliśmy chyba 
po 2 miesiącach pracy. Film był wtedy w totalnej rozsypce, w takim sensie, że nie miał zbyt wiele wspólnego z tą ostateczną wersją… nikt nie rozumiał co tam się dzieje. Wiedzieliśmy, że emocje buzują, ale nie było tam jeszcze filmu. To chyba przechodzi każdy montażysta na początku pracy, kiedy dopiero szuka najlepszego filmu w materiale. Te pierwsze pokazy potrafią być druzgocące, ale są świetnym sposobem by odzyskać dystans do materiału i spojrzeć na film świeżym okiem.

Czego tam brakowało? Na co wskazywali widzowie pokazów próbnych?

Jednym z takich wyzwań w filmie, w którym są cztery bohaterki było to, by zgrabnie przepleść ich wątki. Do samego końca podejmowaliśmy decyzję dotyczące tego jak i gdzie ma pojawiać się Agata by zachować poczucie jednolitej historii, by nie zniknęła z ekranu na zbyt długo a jednocześnie by widz nie czuł zabiegu pod tytułem „no wypadałoby, żeby ta pierwsza bohaterka gdzieś jeszcze się pojawiła”.

Ile czasu trwała praca nad filmem?

5 miesięcy. Pracowaliśmy bardzo intensywnie, ale oczywiście z przerwami.

– Ale ile było wersji montażowych?
Takich wersji całego filmu oglądanych przez nas myślę, że było… może około 40. Warto wspomnieć, że przed samym zamknięciem filmu wciąż mieliśmy dwie wersje filmu do wyboru. Jedna z nich była opowiadana zdecydowanie szybciej. Zrobiliśmy ją by spróbować, czy ma sens na przykład ucinanie scen w środku jakiegoś wydarzenia. Ta wersja miała także większą liczbę rozbieranych scen. Drugą wersją była ta, która ostatecznie trafiła na ekrany. Uważam, że to była dobra decyzja, że Tomek wybrał tę wersję. Dla mnie to był bardzo ważny film i trudny do zmontowania. Trudny dla mnie, jako kobiety, ale to była wspaniała praca.
 

Artykuł ukazał się na łamach Film&Tv Kamera. Powstał we współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Montażystów. Kopiowanie zabronione.

foto: Tomasz Tyndyk