Ile razy można do cholery montować jedną scenę?

Przeglądając materiały, które nazbierałem jeszcze w okresie studiów w szkole filmowej, kiedy to planowałem uruchomienie wielkiego serwisu dla montażystów :), trafiłem na notatki z warsztatu, Krzysztofa Szpetmańskiego w ramach Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage 2006.
Niestety nie mogę opublikować całości – jednak jeden z zapisanych cytatów zainspirował mnie do napisania tego krótkiego artykułu.

Film jest pewną ciągłością scen, więc zanim podejmiemy decyzję o tym, jak ukształtujemy daną scenę, najpierw musimy wiedzieć, jak wygląda lub wyglądać ma scena następna. Ponieważ są to naczynia połączone, nie możemy montować jednej sceny niezależnie od drugiej.

Nie da się ukryć, że Krzysztof Szpetmański w jednym ma całkowitą racje. Wszystkie sceny tworzą system naczyń połączonych, wpływają na siebie wzajemnie, wynikają jedne z drugich, nie dopowiadają teraz, by dać pole do późniejszych odkryć… To jest jedna z najważniejszych cech charakterystycznych dla naszej pracy. Ta cecha powoduje właśnie, że raz zmontowana scena może być rozebrana i zmontowana ponownie kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt razy.

Wszystko zależy od tego, jakie sceny są przed nią i jakie sceny są za nią. Miejsce danej sceny w filmie może mieć wpływ tak naprawdę na każdy jej element, na przykład na:
– tempo zastosowanego montażu,
– sposób prezentowania bohatera,
– sposób prezentowania świata przedstawionego,
– ilość przekazanych informacji dotyczących treści filmu.

Wyobraźmy sobie taką prostą scenę, która zgodnie ze scenariuszem trafiła na trzecią pozycję w filmie.

Morze Bałtyckie, plaża. Świeci słońce, ale wiatr momentami przybiera na sile tak, że nieliczni turyści na zmianę zakładają i zdejmują ubrania.
On – bohater filmu – natyka się na dziewczynę, na którą wpadł przez przypadek scenę wcześniej. Tym razem zagaja rozmowę. Dialog jest raczej krótki, chłopak wakacyjnie pyta o imię i dodaje “co tam słychać”. Dziewczyna zasłania twarz bluzą i idzie dalej, chłopak zdziwiony patrzy, jak dziewczyna odchodzi. Kamera zostawia bohatera i pokazuje, że dziewczyna płacze. Towarzyszy jej przez krótki czas.
Później widz dowiaduje się, że niedawno zostawił ją jakiś chłopak – wakacyjna miłość.

Podczas montażu i kolejnych układek okazuje się, że wątek chłopaka, który wcześniej rzucił tą dziewczynę, został usunięty, bo nic nie wnosił do filmu. Usunięto więc ze sceny ujęcie płaczącej twarzy, pozostawiono efekt wstydliwego zasłonięcia się i spławienia bohatera.

Innymi słowy – usunięcie wątku spowodowało małą zmianę w trzeciej scenie filmu. Wycięcie ujęcia płaczącej dziewczyny wystarczyło do tego, by widz wytłumaczył sobie zasłonięcie twarzy jako: “Spadaj, nie chcę z tobą rozmawiać”.

Następnie okazało się, że w koncówce filmu – kiedy to bohater zrywa ze wspomnianą dziewczyną, która okazuje się jedną z trzech zdobyczy wakacyjnych – brak jest dobrze emocjonalnie zagranej rozpaczy 🙂 czyli takiej stonowanej, dławionej głęboko w sobie.
Montażysta zauważa, że świetnie pasuje średni plan płaczącej dziewczyny ze sceny trzeciej. Montażysta i reżyser podejmują decyzję o wywaleniu sceny trzeciej i użyciu długiego ujęcia idącej dziewczyny z tej sceny w końcówce filmu.

Scena trzecia była przemontowywana dwa razy, by w końcu wylecieć z filmu. Pozostało z niej jedno ujęcie, które wmontowano w scenę finałową filmu.

Ten przykład jest oczywiście bardzo krótki, bo ma tylko zobrazować pewien proces, który jest w pracy montażysty powielany cały czas. Sceny są montowane, przemontowywane i przekładane z miejsca na miejsce. Zacytuję tutaj jeszcze przykład, który podał Krzysztof Szpetmański na swoim warsztacie dotyczącym filmu “Plac Zbawiciela”:

[…] scena kiedy bohaterka filmu odkurza, miała o wiele bogatszą strukturę i jej pierwotnym miejscem miał być początek filmu, jednak o wiele cenniejszą rolę spełniła w 68 minucie filmu, jako dodatek rozbudowujący sekwencję pojednania między małżonkami.

Zatem na pytanie, ile razy można montować jedną scenę, można odpowiedzieć: do skutku. Z drugiej strony na zajęciach Lidii Zonn i Ewy Smal słyszałem nie raz słowa: “lepsze jest wrogiem dobrego” 🙂

Pozostaje jeszcze jedna część wypowiedzi zacytowanej na początku artykułu, którą należałoby doprecyzować: “nie możemy montować jednej sceny niezależnie od drugiej.”

To w dużej mierze zależy od charakteru przyjętej pracy i potrzeb danego filmu. Miałem okazję montować osobno sceny w filmie dokumentalnym, ale celem tego działania było sprawdzenie, jaki tak naprawdę sceny te mają potencjał. Wynikało to trochę z dużego rozdźwięku miedzy założeniami scenariusza a zastaną rzeczywistością. Jednak faktycznie była to przede wszystkim praca informacyjna dla nas samych, dla mnie i dla reżysera.

Ciekawą strategią pracy może być także rozpoczęcie montażu od trzech kategorii scen:
– ekspozycji,
– sceny finałowej,
– scen najsilniejszych/najważniejszych/punktów zwrotnych.

Kiedy mamy jakieś wątpliwości co do tego, dokąd zmierzamy, wspomniane sceny pokażą nam najważniejsze elementy struktury filmu. Będziemy widzieć, skąd i dokąd chcemy dotrzeć, a także jakie filary filmu mamy po drodze do dyspozycji.

Tymczasem dla wszystkich montażystów i dla siebie – cholernie dużo cierpliwości przy kolejnym rozmontowaniu sceny na hasło “mam taką koncepcję, żeby jednak …” 🙂